Wednesday 21 August 2013

Dzienniki Moskiewskie #1

Dzień czwarty, dopiero teraz zebrałem siły aby coś napisać, właściwie to emocje opadły na tyle, że jestem w stanie coś sensownego napisać. Wcześniej to był raczej szok.

Wczoraj po pracy poszedłem po raz drugi na Plac Czerwony, chodziłem wokół murów olbrzymiego Kremla, mijałem pomniki miast zasłużonych w oporze przeciwko Niemcom, Leningrad, Stalingrad, Smoleńsk... Idąc skręciłem w lewo, w ulicę pełną drogich sklepów znalazłem się na szerokiej – jak wszystkie – ulicy, która, jak większość, prowadziła do Kremla. W przejściu podziemnym obejrzałem matrioszki, te droższe za 6000 rubli i te tańsze za 600 rubli, i chodziłem wokół fontann, pomyślałem, to jest imperium! Zacząłem myśleć o Jagiellonach, murach Wawelskich, ale ich tak naprawdę nikt nie zniszczył. Polacy podbili na chwilę, Francuzi chyba raptem na parę dni, Niemcy już nie, mieli ciągłość, budowali i budowali, nikt ich nie ograbił sensownie!

Dzisiaj wychodząc z biura poszedłem w lewo i na ringu w prawo. Szedłem bez celu, minąwszy jeden duży plac, potem ZOO, doszedłem do jednego z pałaców kultury. Skręciłem w prawo. W oddali widniał nowy szklany biurowiec, ten znany, czerwonawy. Pewnego dnia pójdę w tamte rejony. Niech to pozostanie sfera marzeń, przez chwilę. Tak dzisiaj właśnie tęskniłem za ostrym kebabem z Krakowa. Znalazłem szarmę, obsłużył mnie sympatyczny azjata, bardzo młody, z północnej Azji, pełno tłuszczu za policzkami i okrągła twarz, Mongolia, bądź jeszcze bardziej na północ. Po drodze, przy jakimś starym aucie inni azjaci koczowali, taki Londyn, czy Paryż dla afrykańców.

Wracałem na około, Moskwa to taka dużo większa Warszawa, Nowa Huta, nagle zrozumiałem tą niechęć do Nowej Huty. Przecież to wycinek Moskwy przyklejony do Krakowa! Ma to wartości historyczne, ale to przecież zwykła architektura kolonialna!