Tuesday 31 July 2001

LISBON STORY NA WŁASNE OCZY, PORTUGALIA 2001

Portugalia to dość zapomniany kraj położony na samym krańcu Europy, o którym sam wcześniej za wiele nie wiedziałem. Kiedyś moją uwagę zwrócił telewizyjny zwiastun filmu Lisbon Story, który wchodził właśnie na ekrany kin, oraz koncert portugalskiej grupy Madredeus w Kazimierzu. Dopiero kilka lat później obejrzałem film Wendersa i stwierdziłem, że muszę tam jechać.

Doprowadzenie wyprawy do skutku zajęło mi kolejne lata. Wyruszyliśmy na początku lipca 2001, autostopem, niefortunnie w środku tygodnia. Po południu stanęliśmy na drodze wylotowej z Krakowa w stronę Bielska. Bez problemu dotarliśmy do Cieszyna i nawet zaczęliśmy liczyć, że złapiemy coś do Pragi. Plan minimum, czyli dotarcie do granicy, został wykonany. Udaliśmy się więc na zasłużony wypoczynek między świerkami we Frydku-Mistku (następne większe miasto za Cieszynem), a następnego dnia pełni optymizmu zaczęliśmy znowu łapać stopa - optymizm tym bardziej wskazany, że przed nami stało jeszcze 5 osób. Niestety, do Pragi dotarliśmy dopiero następnego dnia wieczorem i to po części pociągiem.

We Frydku-Mistku staliśmy 5 godzin, z Nowego Jicina - totalnej prowincji (najbliższy pociąg do Brna odjeżdżał następnego dnia rano) - cudem się wydostaliśmy. Polegało to na tym, że łapała z nami stopa ładna dziewczyna, a my "wpakowaliśmy" się na tylne siedzenie samochodu, który ewidentnie zatrzymał się dla niej. Biorąc pod uwagę, że był to weekend (podróż stopem nadzwyczaj utrudniona), w Brnie kupiliśmy bilet do samej granicy z Niemcami, a dalej Wochenende Ticket, czyli tani bilet weekendowy dla 5ciu osób przez całe Niemcy (nas było tylko dwóch, ale i tak opłaciło się go nam kupić).

W ten sposób dotarliśmy do Francji, do Strasburga. Można stwierdzić, że byliśmy prawie w połowie drogi i zdecydowaną jej większość pokonaliśmy pociągiem. To był niezbyt udany początek, a więc ze zdwojonym zapałem przystąpiliśmy do dalszego łapania stopa. Próbowaliśmy szczęścia na autostradzie, przy wjeździe z dróg lokalnych - pokonując w ten sposób ok. 20 kilometrów jednym autem - aż pewien dobry człowiek zaproponował, że nas podrzuci na parking, skąd dużo ciężarówek jedzie na południe Francji. Na miejscu od razu zwróciłem uwagę na TIR-a z portugalską rejestracją. To było w pobliżu Besancon, a tego dnia planowaliśmy dotrzeć chociaż do Lyonu. Wcześniej polski kierowca powiedział nam, że tam jedzie, ale następnego dnia rano - po prostu nie chciał nas zabrać. Nie pozostało nam więc nic innego, jak czekać na kierowcę portugalskiego TIR-a. Kiedy przyszedł, poprosiliśmy go o podwiezienie (nawijając o Lisbon Story itd.), a on odpowiedział tak normalnie: "tak". Potem spytałem, kiedy jedzie, - jeśli np. jutro, to poczekamy… On tak samo spokojnie odpowiedział: "teraz". Portugalia zaczynała nam się podobać! W ten sposób dostaliśmy się do samego Porto. Był to bardzo miły człowiek, nie miał 30 lat, utrzymujemy z nim kontakt do dzisiaj. Wysłaliśmy mu potem polską Żubrówkę i płytę Brygady Kryzys - takie polskie gadżety.

Cel osiągnęliśmy. Rozpoczęliśmy zwiedzanie od stadionu FC Porto, potem udaliśmy się pod podwójny most nad Duero, łączący dolne i górne części miasta. Widzieliśmy dworzec San Bento ze swoimi azulejos - płytkami ceramicznymi pełniącymi rolę fresków (jeden z symboli Portugalii) i widok na miasto w nocy z okna pociągu jadącego wysoko położonym mostem autorstwa G. Eiffla. Do Lizbony zdecydowaliśmy się udać koleją. Bilety nie były drogie (równowartość ok. 30 zł), a było też późno, więc stwierdziliśmy, że spędzimy noc w pociągu. Na lizbońskim dworcu Santa Apolonia byliśmy ok. 5-ej rano, kilka minut wcześniej przejeżdżaliśmy przez dworzec, bodajże wschodni - to obszar EXPO 2000. Najpierw udaliśmy się na Praca do Comercio - główny plac, otwarty na deltę Tagu, a potem kolejką podmiejską na plażę w Estoril, (gdzie później spaliśmy, czułem się tam jak na Karaibach: słońce, palmy, niebieski ocean… za to bardzo zimna woda - to za sprawą prądu morskiego idącego z północy). Jednak najlepszy klimat dają wieczorne spacery po mieście licznymi schodkami, jazda specyficznym tramwajem oraz widok z zamku na deltę Tagu.

Generalnie, zwiedziliśmy nie tylko Portugalię. Po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłem Pragę, gdzie spędziliśmy pół dnia do czasu jakiegoś nocnego połączenia do granicy. Niemcy podziwialiśmy z okien pociągu, głównie Nadrenię - krajobraz usłany winnicami, z przejawiającymi się romantycznymi zamkami. Strasburg także wywarł na nas duże wrażenie, a zwłaszcza tamtejsza katedra, która nie jest szczególnie znana, a robi większe wrażenie niż jakakolwiek w Polsce: bogatym detalem, licznymi starannie rzeźbionymi figurkami i całym nastrojem. Całe miasto jest urocze i bardzo zadbane. Przejeżdżając 2 tysiące kilometrów w kabinie TIR-a podziwialiśmy także Masyw Centralny, most w Bordeaux, Pireneje i Kraj Basków, pustkowia Hiszpanii. Widzieliśmy także uroczą prowincję.

Powrót wyglądał trochę inaczej. Dowiedzieliśmy się, że wielki parking ciężarówek jest na granicy z Hiszpanią, w Vilar Formoso. Tam dojechaliśmy pociągiem - bilety kolejowe w Portugalii nie są zbyt drogie. Po wielogodzinnych bezskutecznych rozmowach z kierowcami przekroczyliśmy na nogach granicę i wzięliśmy pociąg właściwie do samej Polski. W sumie koszt wyniósł ok. 400 zł (kupując bilet za każdym razem od granicy do granicy - tak wyszło taniej). Kierowcy głównie nie chcieli brać dwóch osób do kabiny - w tirze jest tylko jedno miejsce dla pasażera. Nie było już podejścia "najwyżej nie dojedziemy" - teraz musieliśmy wracać: to był nasz cel, który chcieliśmy osiągnąć jak najszybciej. Stąd ta kosztowna, ale wygodna decyzja.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na krótko w Bayonne.- stolicy francuskiej części Kraju Basków - i w Lyonie, po polsku Lwowie (he he). W Bayonne wydaliśmy bajońską dla nas sumę na bilet kolejowy do granicy z Niemcami (ok. 250 zł).

W Lipsku, na słynnym dużym dworcu, spotkaliśmy wielu Polaków, z którymi wymienialiśmy się wrażeniami z podróży. Oni także podróżowali stopem na południe Europy i teraz wracali na Wochenende Ticket przez Niemcy.

I tak się skończył nasz film, zobaczyliśmy trochę krajów, trochę miast, trochę Lizbony i w ogóle przekonaliśmy się, że podróże kształcą.