DIE TOTEN HOSEN - 1.06.2000 Kraków, Klub 38. Bilet 39 i 45 zł. - Recenzja dla zine'a BLOK. Gdybym nie miał wcześniej kupionego biletu, nie poszedłbym na ten koncert, choć i tak się spóźniłem. KSU - nie widziałem, ale na pewno wypadli dobrze jak na "Orkiestrze". Publika ostro przywoływała "Martwe Spodnie". Wreszcie wyszli, wokalista przywitał Kraków w języku polskim i dodał, już po angielsku, że to wszystko, co umie w naszym języku, został mu angielski i niemiecki. Chwila przerwy i... Hey Ho Let's Go. Ruszyli. Zaczęli od tejże piosenki Ramones'ów. Gdy ją usłyszałem, poczułem się jak na spidzie. Potem reszta kawałków od "Bommerlunder" z pierwszej płyty "Opelgang" poprzez "Horrorschau", "A wszystko to, bo ciebie kocham" w wersji oryginalnej /Kauf Mich, Sexy & Reichy/ i wesoły przebój o jeleniach /płyta "Opium dla ludu"/ aż po być może przyszły hymn Bayernu Monachium z ostatniej płyty "Unsterblich", która promował ten i inne koncerty w Europie i Argentynie. Przypomnijmy, że była to druga wizyta DTH w Polsce. Pierwsza gdzie z Kobranocką dali kilka koncertów, podobno w latach 80-tych dla Niemców było to niezłe zetknięcie z ówczesnymi realiami. W tym roku zagrali jeszcze w Warszawie. Oprócz ww. utworów zapodali kilka starych zapomnianych kawałków, no i covery - nie tylko Ramones'ow i nie tylko z płyty "Learning English lecz też "Should I Stay or Should I Go" - The Clash i "First time" - Plain, gdzie refren śpiewała cala sala /Oh! Oh oh oh!/.
Covery świetnie współgrały a nawet udoskonaliły repertuar, publiczność zaś miała niezłą jazdę. Poza tym wszystko zagrane cały takim kopem i niesamowitą energią, że koncert, chociaż trwał ok. 2h, zleciał mi razy szybciej. I nawet, kiedy elementy garderoby fruwały między sceną, nikt się z muzyków nie zamierzał obrazić, jak to zrobił pan Lech Janerka w marcu'99. Widać było jak na jednym z obsługi technicznej zespołu zrobiła wrażenie papa z wielkim napisem DTH. Raz tylko ochroniarz wkurzył wokalistę. Na szczęście pomimo wieku nie są nazbyt zmanierowani, za co ceni ich także starsza publiczność, która licznie przyszła na koncert, co niektórzy z rodziną. W każdym bądź razie widownia w różnym wieku kumata i świadoma. Ja nie zauważyłem żadnego małolata /...wiadomo w jakim sensie/, ani żadnej "armii irokezów", jak na innych takich imprezach. Każdy wyglądał jak chciał. Istny klimat lat 70/80-tych, jakby żywcem przeniesiony z londyńskich klubów zeszłej i jeszcze wcześniejszej dekady. Można było sobie kupić pamiątkowa koszulkę z trasy za 50zł., piwo po znośnej cenie lub zapodać sobie drinka. Pomimo iż wole ich starsze nagrania, koncertu tej "Piątki z Dussoldorfu" długo nie zapomnę.
No comments:
Post a Comment